końcówka

Ostani tydzień już tak mniej szczegółowo.
Powerbank niestety okazało się że nie ładował, więc muszę następne dni oszczędzać mocno energię. Coś tam na szczęście jeszcze zostało "na dnie akumulatora"
Z Voss z wysokości jeziora (50m) znowu się mozolnie wdrapuję na Gråsidetoppen. Ostania góra większa od 1km wysokości, i to większa o 315m. Plecak zapakowany jedzeniem na kolejne 5-6dni ciąży. Podczas drogi spotykam parę Ukraińców mieszkających w Danii, więc po 3 tygodniach znowu mogłem sobie trochę dłużej pogadać ludźmi, bo szliśmy w tą samą stronę przez jakieś 2-3h. Porządnie stroma i wąska ścieżka, oraz związana z tym zadyszka, nie ułatwiały jednak rozmowy. Chwilę za szczytem szukam miejsca na nocleg, jednak jeziora które na mapie wyglądały obiecująco, okazują się otoczone śniegiem. Tak więc muszę zejść niżej i dopiero koło 20docieram na zadowalający teren. Jest nawet ciepło, myślę, koło 12°C. Pogoda następne kilka dni wygląda podobnie. Krótkie spodenki. Ciepło, słońce i chmurki, a po południu delikatna burza tu i ówdzie, często zahaczałem o deszcz, taki trwający około godziny, ale jak już się rozbijałem, to nie padało.
Kolejny dzień udaje mi się zejść do drzew by rozwiesić hamak. Linia drzew jest tu jednak niżej tak na około 700m. Robię duże odległości, bo jest na mapie około 20kilometrow pomiędzy dolinkami z drzewami, a faktycznie zawsze wychodzi więcej, więc robię takie 23km. Ścieżka też jest trudna techniczne, dużo skał i łatwo zgubić szlak. Po drugiej nocy z rzędu w hamaku, schodzę z oznaczonego szlaku, i idę trasą wyznaczoną przez ten bieg Oslo -Bergen. I tutaj już nie jest tak kolorowo jak wcześniej. Na początku jest ścieżka wydeptana przez owce, ale wyżej już trzeba iść na przełaj. Znowu wspinam się z 300m na prawie 1000. Nie udaje mi się osiągnąć wcześniej założonego celu, a i tak robię sporo kilometrów. Bardzo trudny teren, bez ścieżki i duże przewyższenia bardziej męczą. Po tej stronie Norwegii jednak więcej jest urwisk i stromizn. Rozbijam się znowu w hamaku, w malutkiej kotlince na wysokości z jeziorkiem w dole, i pierwszy raz tej nocy zaznaje prawdziwej ciszy. Zero wiatru, i przede wszystkim zero wodospadów w zasięgu słuchu. Niestety trawa która się pojawiła obficie "na zachodnim brzegu", przyniosła dwie paskudne kreatury: kleszcze i pomrowy. Kleszcza co prawda nie złapałem, ale kilka razy strzepywałem z nóg, a ślimaki, cóż... Wcześniej były takie malutkie, maks 1cm to nie było tak źle. Ale czarny gatunek ślimaka bez skorupy, który ciekawsko lubi zaglądać do plecaka i siatek, to już średnio przyjemna rzecz... 
Ścieżki są takie nijakie. Niby są, ale bez szału. Dużo bagien i traw. Jak wspinam się wyżej to widzę po lewej i prawej fjordy wcinające się w ląd. Jestem teraz na takim jakby przesmyku lądowym, który łączy półwysep Bergen z resztą Norwegii. Kolejny dzień i znowu wspinaczka z 200m na prawie 1000. Pogoda dalej jest ładna. Na szczycie spotykam dwóch Polaków. Jeden z nich mówi, że ponoć ten szczyt słynie z wiatru jednak na szczęście takiego zjawiska nie jest dane nam zaobserwować. Na dole jest spory zbiornik z zaporą, który trzyma wodę pitną dla Bergen. Jeszcze niżej jest parking i szutrowa droga (pieszą) prowadząca do tego jeziora, takie Bergenowskie morskie oko. Sporo ludzi, matki z dziećmi nawet po 5lat. I znowu w górę, na szczęście tym razem jedynie 400m wysokości względnej. Ścieżka na szczycie się kończy i znowu dalej muszę iść na przełaj. Ale pewnen francuz też szuka "ścieżki" więc przez chwilę znowu mam kompana. W reszcie schodzę do miasta ze sklepem, co prawda dzień późnej niż planowałem (i 20km więcej). Z powodu niedzieli jednak są zamknięte sklepy, ale to nic. Zostawiam powerbanki w jednym z domów i zakupy robię kolejnego dnia.
Kiedy wychodzę na grań ostatniego masywu górskiego przed Bergen, zaczyna padać deszcz, późnej idę także w chmurach. Mocno mnie przewiewa. Rozbijam się nad jeziorkiem w lesie (tu las jest dopiero na 400m) jakieś 3km pieszo, a pewnie 1km w linii prostej od Bergen. W zasadzie mógłbym dojść tam tego dnia, ale co bym potem zrobił? Po tygodniu pięknej pogody. Nadszedł prognozowany tydzień deszczu. Tak więc zwiedzam nieco miasto w ulewie i wiettze, po czym jadę busem, (i tu kończy się moja czysto pieszą wędrówka) na kemping się wyprać i umyć.
Następnego dnia zostawiam sobie plecak z przechowalni bagażu na dworcu i już na lekko (jak wspaniale!) Chodzę trochę po mieście, kupuję pamiątki itp.
Wieczorem podjeżdżam pod lasek koło lotniska i tam spędzam swoją ostatnią noc w Norwegii. Dla klimatu i żeby odrobinkę się.podsuszyc rozpalam ognisko.
Następnego dnia ide ostatnia ścieżką leśna na lotnisko. I pierwszy raz od 3 dni przestaje padać.

Komentarze