Początek (I-IV)

09VII2023
Tym razem nie będzie dnia '0' na blogu jak zazwyczaj, tylko od razu wskakujemy do podróży. Dlaczego pytacie? Otóż skoczyłem klasę wyżej i do Oslo dostałem się luksusowym samolotem, z opcją wstępnego katowania kolan przed podróżą, a mianowicie miażdzenie ich o oparcie pasażera przede mną. Lot na szczęście trwa poniżej 2 godzin i chwilę po 8:00 maszeruję już pod szarym, norweskim niebem. 
Oczywiście nie znajduje się w samej stolicy, tylko trochę na północny zachód w Gardermoten, gdzie znajduje się lotnisko.
Uciekam z samolotowego haosu.

Udaje się znaleźć autobus do Jessheim i bardzo jestem rad z tego powodu, gdyż nie za bardzo miałem ochotę dodawać sobie na start 10 km. I to w przeciwną stronę niż Bergen!
A co takiego tam szukam? Jak się pewnie niektórzy z was domyślacie, jedynej potrzebnej mi rzeczy, którą nie mogłem wziąć do samolotu, a więc - butli gazowej. Wcześniej sprawdziłem na internecie, że Jula ma taki w ofercie. 
Butla zapakowana, i czas zacząć już na poważnie przygodę! Dziś jednak z tej przygody nic szczególnego. Robię około 13km po asfalcie mijając skandynawskie domki. Norwegowie idą widać z duchem czasu i więcej (niż w Szwecji czy Finlandii) jest pomalowanych minimalistycznie - na czarno.
Plecak mam ciężki - teraz pewnie jakieś 19-20kg z jedzeniem zapakowanym z Polski, a idąc po twardym czuje nieco stopy.
Około 17 zatrzymuje się na odpoczynek na asfaltowej drodze koło strumienia, tym że jednak ostatni samochód przejechał tą drogą przeszło 20 lat temu, tak więc obecna infrastruktura pozwala rozwiesić na niej hamak. Pogoda całkiem sprzyja, rano odrobinkę deszczu, ale akurat się schowałem w sklepie, a po południu wyszło słońce.
Drugiego dnia budzą mnie krople deszczu dudniące o tarp. Niechętnie się zbieram i akturat jak ruszam ustaje. Parę kilometrów idę jeszcze drogą i skręcam na szlak. Żeby wejść do lasu, muszę przejść przez tajemniczą bramę, która jest częścią płotu otaczającego lasek. Po co taki płot? Czy mogę tu w ogóle wejść? Myśli przerywa mi ulewa, która szybko przemacza moje buty. Ścieżka jest dość wąska, a z obu stron o nogi ocierają mi się borówki. Po nie tak długim czasie przestaje padać, jednak na sporych odcinkach szlak pomylił rolę że strumykiem, jednak ja jestem odporny na takie działanie z moimi i tak już przemoczonymi butami. Dochodzę na polane i okazuje się, że to ogrodzenie to dla owiec jest. Każda ma swój numer i znacznik GPS i chodzą gdzie chcą. A ogrodzenie zdaje się nie miec końca. Górki powoli się zaczynają i wspinam się z 150m.n.p.m do 500m.n.p.m, łącznie około 600m przewyższenia. Docieram nad jeziorko już w słońcu i rozwieszam buty do suszenia. 
Rano budzą mnie tym razem dzwonki owiec, ale na szczęście nie zjadają mi plecaka. Zakładam mokrusieńkie, ale już nie chlupoczące buty i ruszam w trasę. A trasa okazuje nie poblażać. Szlak chyba nie często widuje turystów, a mam teorię, że nie zarósł tylko z powodu owiec które tutejsze ścieżki przecierają. Oznaczenia na niebiesko co prawda są często na drzewach i trudno by się zgubić, ale co z tego, skoro muszę się wspinać na wzniesienia nieprzetartego lasu, by ominąć bagnotok (bagno-potok) którym wiedzie szlak. Tak więc pierwsze 5kilometrow zajmuje mi 3godziny. Później daje sobie spokój ze szlakiem i wchodzę na szutrową drogę, ktora się tutaj tez przewijała i szła mniej więcej w tym samym kierunku, i do wieczora buty już były bardziej suche niż mokre. Rozbijam się nad jeziorem przy wiatce, robiąc nieco mniej km niż zamierzałem, przez utrudnienia trasy, około 14.
Czwarty dzień wita mnie pełnym słońcem. Idac miejacami robi się aż za ciepło. Do Grua gdzie jest sklep trzymam się już bitej drogi i daruję sobie szlak. Buty już całkiem wyschły. W mieście robie zakupy i ruszam dalej szlakiem. Przed domami skończyła się zagroda dla owiec, jednak już za miejscowością jest znowu, i to chyba ta sama. Skubani, żeby tyle lasu ogrodzic dla jakiś owiec? Nie wiem jak długie jest to ogrodzenie, ale minimum 40km, a może i 200 i wiecej jak cały las jest wączony w wypas.
Dziś niestety gubię okulary przeciwsłoneczne, tracę czas na poszukiwaniach i finalnie wychodzi około 15km. Ostanie 3dni robiliem około 600m w pionie dziennie, więc na zakończenie 4 dnia mam 60km odległości i 1800m w zwyż.



Dziękuję za wszystkie słowa wsparcia 😊


PS: wybaczcie błędy i może być czasami ciężkie w zrozumieniu, ale jestem trochę zmęczony i też muszę szybko pisać z uwagi na oszczędność prądu. 

Komentarze