Nagie góry (X-XVI)

20VII2023
Dnia X budzi mnie błysk słońca odbijającego się od tafli zalewu Krøderfjorden. Odbieram powerbanki od domu Ukraińców gdzie dzień wcześniej zostawiłem do podładowania I zaczynam podejście. A nie jest to zwykle podejście, lecz największa wzniosłość podróży. Startuje więc z ok 150m.n.p.m.
Początkowo idę skrajem jezdni,.a ruch jest całkiem spory jak na Norwegię. Po tym jak prawie zostaję potrącony przez auto, uznaję, że prawdopodobnie wybrałem złą drogę, ale już za daleko zaszłem. Po 3 kilometrach dochodzę bocznej bitej drogi gdzie, już mogę iść w spokoju. Szybko łączy się z tą drogą alternatywną, którą powinienem był iść od początku, a droga ta jest także nartostradą! Góra ta bowiem jest sporym ośrodkiem narciarskim. Powoli zdobywam przewyższenie, a widoki za mną wydają się coraz bardziej fantastyczne. Na ziemi leży rozsypany taki ciekawy minerał, który zawierają tutejsze skały, który odbija światło, niczym świeży puch, taki duch minionej zimy.
Po wspięciu się na 800m robię przerwę w wiacie, a następnie zagłębiam się w miasteczko domków na wynajem. Kiedy 100m wyżej kończą się domki, zauważam, że także już zniknęły drzewa, zostało jedynie parę karłowatych i krzewy. Wychodzę jeszcze wyżej i maluje mi się obraz praktycznie całej drogi jaką przeszedłem. Powiem, że nawet robi wrażenie. Tak patrząc na horyzont i wiedząc, że jeszcze dalej się zaczęło swoją podróż. Obecnie mam koło 180km już zrobione.-spotykam też stada dzikich reniferów 

Teraz już tak słońce nie daje aż tyle ciepła i z powodu wiatru zakładam kurtkę. Szlak jest szeroki, bo więcej ludzi nim chodzi. Decyduję się rozbić obóz po wschodniej stronie, bo z zachodu wieje. Zbaczam z głównego szlaku, na inny szlak, który teoretycznie tam się znajduje, ale praktycznie idę na przełaj bez oznakowania. Chyba był to szlak biegowkowy, tylko zimą uczęszczany. Zasypiam na około 1300m.
W nocy wieje mocny wiatr, ale na szczęście jestem częściowo osłonięty przez skały. Rano wiatr przyciąga chmury, a za chmurami leci deszcz. I mając na myśli chmury, chodzi mi o praktycznie brak widoczności. Zanim jednak wszystko to nastąpiło, widząc na co się zapowiada, zawijam tarpa i postanawiam przebić się przez stromszy odcinek, by wrócić na szlak. Buty po 2 minutach wracają do stanu jakie miały ostanie 4 dni, zanim wczoraj wyschnęły. Mijam po drodze wielki płat śniegu. Na grani jest zimno, a deszcz rozpadał się na dobre. Dochodzę do schroniska gdzie pokazuje 5°C. Ze spotkaną turystką, a i również widoczne koneserem dobrej pogody odszukujemy drogę (dość krótką na szczęście) na szczyt Høgevarde 1460m i wracamy do schroniska coś przekąsić. Po wyjściu z budynku, wcześniej ogrzany zaczynam się porządnie trząść i zastanawiać czy wiedziałem na co się pisze idąc po śniegu przy wietrze 50km/h. Ale i tak zostanie mi w pamięci Norweg co idąc z naprzeciwka ubrany był w krótkie spodenki! Ja generalnie konałem nieco z zimna. Udało mi się zejść nieco niżej i na około 1000m znalazłem nad rzeczką drzewa do rozstawiania hamaka. Kolejnej nocy na ziemi w TAKIM stanie chyba bym "nie przeżył" szczególnie, że cały czas pada.
Kolejny dzień wygląda podobnie. Surowy krajobraz, około 30 sekund bezpośredniego słońca z rana staram się wchłonąć jak najbardziej. Potem już wiatr i krople deszczu. Na szczęście jest cieplej. Dużo cieplej. Około 12°C pozwala mi na marsz bez wszystkich warstw jakie moge na siebie założyć i nawet nieumieranie! Dalej surowy widok łagodnych szczytów, górskich jezior, oraz głazów porozrzucanych wszędzie. Paleta barw głównie odcienie szarości. Bardzo surowo. Szczególnie jak się nikogo nie spotkało od 20godzin ma się poczucie takiego odrealnienia. Trochę jakby świat był w jakieś wczesnej erze, lub jakby zapomniał się załadować. Gdzie jest niebo, drzewa, jakiekolwiek istoty? Po południu dochodzę do drogi asfaltowej, przy której mijam 2 puste domy i tyle. Rozbijam się niewiele dalej mimo zaledwie 14km, gdyż znowu z powodu doliny pojawiło się parę drzew, a dalej już tylko góry skały i wiatr.
 Dzień XIII był dniem gdzie nie spotkałem już faktycznie nikogo od rana do wieczora. Rano tradyjnie surowe góry, a po 10km nieco niżej więcej takich zagajników, Brzezin czy pól jałowca. Po 10kilometrze dostaje pierwszego kryzysu. Jakos ciężko mi się szło, szczególnie, że wszystkie drobne przekąski mi się skończyły i zaczynam odczuwać głód. Krzaki jałowca do pasa hamują moje nogi, a połamane brzozy łapią za plecak.
Pod wieczór wchodzę w już większy las brzozowy, a następnie bór sosnowy. Kawałek jeszcze wszędobylskiego bagna, (tak w wyższych górach też mnie mokradła męczą) i dochodzę, na przyjemnie omszały kawałek lasu, gdzie koło strumienia mogę spędzić noc. Nawet pierwszy raz od 3 dni wychodzi prawdziwe słońce!
-zagatkowa rzeźba życzy mi dobrej drogi.
-moze nie wygląda, ale to mrowisko ma około 2metrów:)

Kolejnego dnia dochodzę do sklepu w Tunhovd. Połowę drogi idę po asfalcie co mocno obciąża moje stopy. Słońce często zaświeca, ale zimny wiatr nie pozwala cieszyć się ciepłem. Rozbijam się w urokliwej lokacji nad zalewem Pålsbufjorden.
Dnia XV udaje mi się po kolejnych 4 dniach wysuszyć całkiem buty idę 16km na kemping, uprzednio robiąc zakupy w sklepie w Dagali i cały kolejny dzień odpoczywam:)


-bagienna brzezina
O florze słów kilka:
Na wysokości około 500-600 metrów znikają olchy, a niżej - niżej spotkałem nawet klona i dęby. Wyżej już tylko brzoza, świerk oraz sosna. Na mokradłach często się zdarzają lasy czysto brzozowe, jednak drzewa rzadko kiedy osiągają grubsze rozmiary. Po prostu się wcześniej łamią, ale zdążą wcześniej wydać tyle nasion, by nowe drzewka już rosły. Nie wiem skąd się biorą te samoistnie łamania, bo takie też drzewa, tylko że w mniejszych ilościach widziałem w niższych górach. Dlatego też tutejsze szlaki są tak ciężkie do chodzenia. Podejrzewam, że to albo wina niedoboru któregoś ze składników, lub też jakiś grzyb bagienny zjada je od środka świerki z kolei mają problem ze startem, jest niewiele siewek, ale jak już przetrwa pierwsze lata to sobie radzi nieźle. Też rośnie często w grupkach po np 5 sztuk, myślę, że z jednego korzenia. A sosna, to niżej twarzy bory, a takto próbuje przetrwać, tu i tam, czasem na wzór kosodrzewiny której tutaj nie ma! Jej funkcje przejmuje jałowiec, taki płożący (chyba to ten gatunek). Cieki wodne możemy wypatrzeć za pośrednictwem wierzby lapońskiej (także nie jestem pewnien 100% gatunku), która ma charakterystyczne srebrno-włochate liście. Nazwałem ją sobie w głowie wierzbinką, jakoś ta nazwą mi pasowała generalnie jak się pojawiają wyżej, tj tak od 1100m to nie sięgają wyżej niż do kolana. Wyżej mamy takie owocowe okazy jak borówkę czarną, brusznice, bażynę a na bagnach malinę moroszkę. Na szczytach jeszcze niedojrzałe, a czasem kwitnące, które to zapylają masywne dzikie pszczoły walcząc z wiatrem. Maliny (w miarę dojrzałe) udało mi się znaleźć dwie, jak jeszcze byłem na "nizinach" poniżej 500m. Z kwitnących aktualnie okazów, to poza wyżej wymienionymi to w szczytach w zasadzie nie ma nic, odrobinę poniżej, nadal w piętrze halnym rośnie żólciutki pszeniec zwyczajny. Nieco niżej, w piętrze, nazwijmy go - w piętrze jałowca (zamiast kosówki) fioletową barwą mienią się tojad mocny razem z wychodzącym z tej samej klasy i mającym nieco podobne liście brodziszek leśny. Jeszcze tak na skraju regla i jałowców można przyuważyć białego siódmaczka leśnego. Rośnie tu także pospolicie jaskier. Jeszcze niżej, już bardziej w laskach drogę uozdabiają kieliszki ulubionej rośliny Karola Linneusza, a mianowicie zimoziół północny z nazwą rodzajową Linnaea. Innym białym kwiatkiem jest z rzadka siódmaczek leśny. Niżej tak od 900m do 700 tutaj występuja głównie bory sosnowe, a przy drogach tradycyjnie wierzbówka, aczkolwiek nie aż tyle co zapamiętałem z nizin szwedzkich, a także koniczyna biała i fioletowa, krwawnik, i bardzo pospolicie lepnica rozdęta. Oczywiście także wszyskie te gatunki co wymieniłem wcześniej też, może z wyjątkiem brusznicy, jałowca i wierzby.-drobne ptaki zamieszkują szczyty
-domek na żywność z 1778r. Stoi na podporach, co uniemożliwia dostęp myszom. (Część kempingu)



Jeszcze statystki oczywiście:
Odległości: 278
Przewyższenia: 9360m

Komentarze