Dalej w wzwyż! (XVIII- XXI)

Jako, że pisanie ostatniego posta chwilę mi zajęło i skończyłem późno, to postanawiam jeszcze się wyspać i wyruszam z campingu myślę, że koło południa. Pogoda całkiem sprzyja. Po chwili dochodzę do sklepu i robię zakupy na najbliższy tydzień. Stosunkowo lekki plecak zostaje poważnie doładowany o ponad 7kg! Jednak nie planuje dziś dużo przejść, żeby jeszcze jutro mieć możliwość spania w hamaku. Robię około 8 km i zasypiam nad rzeką. 
W nocy trochę popaduje, ale rankiem na szczęście przestaje. Idę dalej bitą drogą nad rzeką i koło południa spada deszcz, jednak na szczęście nie taki, coby mi przemoczył buty. Dzieje się to niestety wieczorem, gdy skręcam na wąską ścieżkę szlaku i mimo, że nie pada, to mokre paprotki dokonują czynu przemoczenia butów. Las szybko się kończy, więc po około 200m z mokrymi butami rozwieszam hamak pomiędzy jednymi z ostatnich brzózek. Po rozwieszaniu znowu rozpoczyna się deszcz, który trwa całą noc.
-Szczyt tradycyjnie oznaczony wieżą z kamieni


Nazajutrz przez chwilę miga mi słońce co jest dobrą prognozą i po południu już nawet utrzymuje się 50% czasu. Na szlaku jak na Norwegię całkiem dużo osób, pewnie bo niedziela - mijam jakieś 8 ludzi. Po 12 km, z czego połowa po bagnie, docieram do schroniska "Tuva", gdzie jak się okazuje można też dojechać autem, i całkiem sporo Norwegów z tego skorzystało. Skręcam na zachód i moim oczom ukazują się góry poprzecinane plamami śniegu. Na razie mimo wysokości ok 1200m, nie ma tu szczególnie poszarpanego terenu, a raczej właśnie bagna z łagodnymi wzniesieniami. Gdy rozkładam tarpa dalej świeci słońce.
-Tuva

Kolejnego dnia już jest zimnej i niebo spowite jest gęsto nieprzejednaną masą chmur. Po ok 12km dochodzę do głównej drogi biegnącej doliną, a następnie wchodzę w odległe wczoraj "śnieżne góry" chowam się w kolejnym schronisku akurat przed potężnym deszczem i ruszam dalej, mimo, że znowu zaczyna padać to tak nie zacina. Mimo poniedziałku spotykam dużo turystów na szlaku, widać już że są to popularniejsze tereny. Przez ok 2h jakieś 6osob.
Przestaje padać i rozkładam tarpa na mokrej glebie porośniętej mchem I porostem. Przynajmniej mięciutko. 
W nocy jest zimno, ok 6°C. Zmienia się różniez kierunek zacinania wiatru i przez parę godzin pada mi do butów. Ale to nic. I tak były mokre wcześniej.
Rozgrzewka zajmuje mi jakąś godzinę i już nie zamarzają mi stopy. Jest pochmurno, czasem popaduje, ale przynajmniej nie wieje bardzo. Aczkolwiek pierwszy raz w zasadzie wieje mi w twarz, bo dotychczas miałem szczęście wiania głownie z za pleców, czasem z boku. 
Teren jest trudny techniczne, dużo porozrzucanych skał i sporo też płaskich powierzchni pochylonych niczym zjeżdżalnie czekające aż się poślizgniesz.
-Trzy wymiary norweskiego podłoża:)

Ciężko mi się idzie. Czuje się osłabiony, a nawet jakby lekko chory. Nie wiem czy to faktycznie wynika z infekcji, czy może z powodu za małej podaży składników odżywczych, ale jest ciężko. Noga za nogą. A jednocześnie muszę bardzo uważać, bo poślizgnięcie może skutkować, jakby to łagodnie powiedzieć - zakończeniem podróży. A i tak jeden upadek mi się zdąża, na szczęście niegroźny. Nie mogę się też za bardzo zatrzymywać, bo momentalnie się wychładzam. W końcu, po 8h dochodzę do popularnego Finse, tzn miejscowości w górach, gdzie może jest z 30 domów, większość pod wynajem oczywiście.

W schronisku decyduje się odpocząć cały kolejny dzień 

Komentarze