EV10 Etap 3 V "niespodziewane przygody"

-wschód

Dzień 14 wyprawy wita mnie słonecznymi promieniami. Wstaję o 4:30, bo trzeba nadrobić kilometrów przed postojem w kempingu, w którym muszę być wcześniej, żeby pranie zdążyło przed nocą wyschnąć.
Wyjeżdżam spod Lübecki (mam nadzieję, że to tak się odmienia) i kieruje się na Kiel ( en - kilona) jest to dość duże miasto portowe, udaje mi się też usłyszeć ojczystą mowę parę razy, niestety pierwszy raz był to pan podtrzymujący kompletnie pijanego kolegę, by ten się nie przewrócił. Typowy stereotypowy Polak, ot co!
-stacja marynarki wojennej w Kiel

Parę odwiedzin i telefonów później, okazuje się, że tutaj również nie ma miejsca na kempingach i to w promieniu 30km. Już drugi dzień szukania i nic. Myślę, że to dlatego, że to są porzadni Niemcy i wszystko ma być Ordnung i tyle namiotów ile może byc tyle może być na polu i ani jednego więcej.

Jako, że strumień wesołych elektronów z mojego powerbanka się skończył, a telefon dogorywa, postanawiam zostawić elektroniczny szpej u kogoś w domu, z nadzieją, że może i mnie przyjmie i udostępniani mi prysznic i pralkę. Za trzecim razem się udaje i Niemka zgadza się mnie podładować. Niestety żeby mnie ludzie zaprosili do domu, muszę jeszcze trochę potrenować wzrok kota w butach. A staram się jak mogę! Opowiadam, że wszyko full, nie mam gdzie spać, ale ze tam jest lasek więc może tam. Głupio tak się pytać czy mogę komuś wbić na chatę, ale miałem duużą nadzieję, że się domyślą i wpuszczą. Ale no cóż, pamiętam jak w Szwecji podjechałem o 22 po całym dniu deszczu, zapytać o wodę, w pierwszym domu od 30km, to gość po nalaniu wody stał w drzwiach i się patrzył na mnie wyczekująco aż sobie pójdę. WTEDY naprawdę marzyłem o ciepłym suchym schronieniu. Ale musiałem się samotnie odtoczyć w dżdżystą dal.
Ale wracając do Niemiec, to udaje mi się znaleźć miejsce do przekimania, lekko na uboczu. Zjadam podwieczorek, smaruje łańcuch i zasypiam.
Budzę się nagle, oszołomiony nagłymi bodźcami. Nie mogę wziąć oddechu, raz, nie mogę. Dwa, nie mogę. Co się stało!??? Trzy, uff idzie. Biore oddechy, coraz głębsze. Czuję ucisk na plecach i tępy ból. Twardo. Dlaczego!? Hamak jest nade mną. Nie wiem do końca jak to się stało, ale myślę, że może jakoś cięciwa spadła i dlatego...
Jest 3:15. Naciągam cięciwę spowrotem. Przyświecam sobie czołówką. I nagle zauważam. Hamak jest po prostu pęknięty na pół. Tylko się trzyma na wzmocnionych bokach.
Zrezygnowany, układam sakwy tak, by zwiększyć swój komfort, i kładę się częściowo na rzeczach, częściowo na glebie. 
-z hamaka już wiele nie będzie.

Wstaje późno, ale i tak nie do końca wyspany. Wcześniej nie było co wstawać, bo moja dobrodziejka powiedziała, żebym nie przychodził przed 9:30 po odbiór powerbanka.
W świetle dnia słonecznego mogę obejrzeć rozdarty hamak. No cóż. Ewidentnie pęknięty. Kaput na Amen. Może zrobię z niego w przyszłości hamaczek na plecak i inne rzeczy.
Światło dnia słonecznego ukazuje również obite żebra oraz biodro a także nowych przyjaciół mianowicie pięć kleszczy. Musiały na mnie z tej ściółki wejść, bo już wcześniej wieczorem złapałem 2 wchodzące mi po nodze.

Do Kiel mam między 20 a 30km i tam też znajduje się Decathlon, w którym mam pewność, że są hamaki. Jadę więc do miasta.
Im dalej jadę tym robi się cieplej na ulicach miasta w słońcu ciężko jest wytrzymać stojąc. Kupuje hamak. Jadę dalej wyjeżdżam z miasta, i odrobinę chodniej. Mija trochę czasu i wyjeżdżam z cienia. Temperatura nadal wzrasta. W ustach czuję smak parującego asfaltu. Lekki wiatrek pali płuca suchością, zamiast przychodzić ochłodzenie. Nie zauważam kiedy kończy mi się woda. Temperatura w cieniu wynosi 35°C.
Mój licznik pokazuje 42 podczas jazdy. Mam jeszcze 7km do Lidla. Muszę dojechać. Jonizujące się powietrze nad polami i asfaltem lekko hipnotyzuje. Jutro mają być burze. Czas żniw. Upał, suchość, pył mielonego zboża...
W końcu udaje się dojechać do sklepu. Pierwsze 5minut nic nie kupuje tylko chodzę oparty przedramionami o wózek i ochladzam sie klimatyzowanym powietrzem. Następnie kupuje parę produktów, głównie płynnych i opuszczam sklep. Uderza mnie ciepło. Chowam się cieniu za budynkiem i odpoczywam. Wykonuje też parę telefonów, tylko żeby upewnić się, że nie ma wolnych miejsc nigdzie na spanie. Po 2 godzinach restowania, oblewam się butelka wody i jadę dalej. Dziś nie posunąłem się za bardzo na przód względem dnia wczorajszego. 
Następnego dnia nie próbuje nawet już dzwonić na niemieckie kempingi. Od razu jadę prosto do Danii. Tam oczywiście mają miejsce w pieszym do którego zadzwoniłem.- w przygranicznym Flensburgu mają zwyczaj zarzucania butów na liniach. Minąłem kilka tysięcy par
-Piesza granica z Danią

Dzień jest stosunkowo ciepły, ale do życia, takie 20-25°. Dojeżdżam do granicy. Licznik wskazuje 1400km jazdy oraz 7km przewyższenia total. Ostanie dni Faktycznie nie były zbyt pofalowane, dlatego w całych Niemczech wyszło niecałe 3km wysokości.
 W Dani jak to w Skandynawii można zauważyć sporo różnych głazów upamiętniających jakieś wydarzenie, oraz od czasu do czasu kamień milowy.
Dojeżdżam na kemping wieczorem spada zapowiadany deszcz. Może chociaż rano wyschną mi rzeczy z pralki.


-Około 30km przed granicą, dostrzegam flagę landu Szlezwik-Holsztyn, w skandynawskim stylu
-spory okaz buka
-Typowy domek kryty strzechą

-popiero nad morzem, po paru dniach zauważam budynek, który wygląda na młodszy niż 100lat. Późnej wzdłuż moża jest więcej nowych domów

Komentarze

Prześlij komentarz