Dzień XXIII

Wstaję późno, bo wczoraj do późna sprawdzałem opcje mojego transportu. Teraz też sprawdzam. Decyduję się prawdzić busy, bo może nimi się uda wziąć rower. W razie czego, to w Luleå jest sklep Jula, to w razie czego mogę kupić tam folie do pakowania i zrobić z roweru, lekko go rozkręcając "bagaż". Gdy wychodzę na drogę sprawdzam jeszcze trasę do Luleå. Jest trochę ponad 40km. Nagle zatrzymuje się koło mnie auto, które można by nazwać terenowym, sporych rozmiarów. Wchodzi mężczyzna w okolicach 35lat. Pyta się czy mam gdzie nocować i skąd jadę. Jest 15:00 więc w sumie niektórzy faktycznie by teraz się zatrzymywali. Ja jednak nie zrobiłem dzisiaj nawet 50m. Mówię więc o mojej sytuacji i dziękuję za propozycje spania w domu. On mówi, że zawsze się zatrzymuje i pyta takich jak ja, bo sam podróżował w taki sposób. Żegnamy się. Ruszam. Ujeżdżam parędziesiąt metrów i znowu zatrzymuje się koło mnie ten człowiek i mówi, że jak bym nie znalazł transportu, to on jedzie za dwa dni do Sztokholmu, to może mnie zabrać. Zostawia numer telefonu i odjeżdża. Jestem zaskoczony i ucieszony. Jednak, żeby nie wyszło że nie próbowałem, a mam jeszcze 2 dni, postanowiłem podjechać do Luleå i tak. Nie chciałem jechać drogą krajową, wybrałem drogę po drugiej stronie rzeki, nadal na mapie pokazywała się większa, niż "biała" ale większość aut na pewno jedzie krajową.  Niestety okazuje się że odcinek około 10km jest "w remoncie" i to sądząc po zalegajacej na poboczach roślinności, przynajmniej nie ruszone od zeszłego lata. Nawierzchnia to kamolce take  z 7cm plus dziury, więc dla roweru jest to mordęga. Jadę więc tam 7km/h. Przynajmniej niebo jest czyste i słonko poprawia trochę chumor.
- charakterystyczne dla północnej części Szwecji wierzby o kulistej koronie.
-sporo też mijam tak od Sundsvall takich budek na polach, o ścianach w kształcie rąbu, rozszerzające się ku górze. Są one zbudowane z bali, bez użycia gwoździ. Większość bardzo stara i zawalająca się.


Jak dojeżdżam do stacji kolejowej oczywiście tam też nie znajduję żadnego okienka z biletami czy informacją. Kieruję się więc na dworzec autobusowy. Przez tamtą drogę, spóźniam się 20 minut, bo budynek jest do 19:00 otwarty. 
Zastanawiam się co by tu zjeść na mieście (jak już mam możliwość). Niestety większość restauracji jest pełnych z racji piątku. Sporo też ludzi na ulicach. Zawędrowałem więc do MAX - tutejszego odpowiednika McDonald's. Zjadam swoje i już pakuję rower, gdy zauważam rowerzystę z sakwami zbliżającego się do mnie. Miał kapelusik i sandały na nogach. Jego przednie sakwy zrobione były z zielonych konewek z odciętymi lejkami. Przypominam sobie, że go widziałem 3 dni temu, jak zmierzałem do granicy koła podbiegunowego. Mimo, że miałem się zbierać, poszedłem z nim jeszcze raz do Maxa i uciąłem krótką pogawędkę. Mówi, że jedzie z Niemiec, a teraz zmierza także do Polski, ale na rowerze (nie tak jak ja). Niedawno zdobył też najwyższy szczyt Szwecji. Mimo śniegu, zrobił to w sandałach, bo to jedyne buty jakie ma. Po rozmowie pojechałem znaleść miejsce do spania. Robiłem się w dzikszej części pasu zieleni, który można by nazwać parkiem, ale takim bardzo długim i wąskim wzdłuż wybrzeża fjordu. Właściwe dopiero teraz jak to piszę uzmysłowiłem sobie, że to było morze, a nie jezioro. Woda nie ma w sobie resztki soli. 

-Luleå w promieniach gasnącego słońca

Komentarze

Prześlij komentarz