Szwecja dzień III

Jako, że nauczony poprzednią nocą, założyłem na siebie do hamaka wszystkie warstwy jakie mam (bieliznę termiczną: na nogi x2: grubszą i cieńszą; grube X-socksy, spodnie, bluzę, buff na głowę), udaje mi się przespać noc w miarę w komforcie termicznym (znaczy zamarzam, ale tylko trochę). 
Rano się zbieram sie i ruszam w trasę o 9:00.
Pogoda jest dość ładna, wiele białych kłębuszków na niebie. Po drodze spotykam starszą panią idącą poboczem. Po wymianie paru zdań dowiaduje się, że ma ona 92 lata, ale dlatego tak dobrze się trzyma, bo chodzi 8 km dziennie (serio, wyglądała lepiej niż większość 70latków). Strasznie była podekscytowana moją wycieczką i życzyła mi miłej drogi.
Za miastem czerwone domki praktycznie dominowały zabudowę. Koło 70 km zatrzymuje się na obiad. Pierwszy raz próbuję liofilizowanego obiadu. Kurczak Tikka Masala był całkiem smaczny, (za dużo kminku dla mnie). Najadam się nawet, ale wciągam jeszcze 2 kromki z masłem orzechowym z Polski (waży trochę, ale ma tyle energii, że warto).
Po obiedzie ostatnie 20 kilometrów ścigam się z deszczem, bo kłębuszki znacznie urosły. Po lewej widzę ciemną ścianę deszczu, zmierzającą w moją stronę, więc szybko kalkuję moje szanse i staram się zdążyć przed chmurą. Po 5 km udało sie. Ucieszony patrzę nad siebie i widzę, że trochę przede mną deszcz spada będąc w 1/3 odległości od ziemi. Więc staram się jak mogę o jego wyprzedzić. Udało się. W czasie ucieczki na bardziej otwartej przestrzeni miałem w polu widzenia 7 niezależnych opadów i doszedłem do wniosku, że chyba lepiej jechać bezstresowo w lesie i nie być tego świadomym.
Na noc zatrzymuję się koło rzeczki ale i bagna, więc komary mnie zżerały żywcem. Wprawdzie się umyłem, ale nie wiem czy było to tego warte. Tej nocy moskitiera mnie uratowała.
.



Komentarze

  1. Wojo, jesteś przygotowany na każdą okazję. Żaden komar wiking Cię nie pokona. 😀

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz