Dzień XIV

Noc była chłodna. Niebo, które wieczorem było czyste, teraz spowite jest grubą warstwą chmur. Jest 10:00. Wystawiam nogę z hamaka i zaczyna padać. Jest też zimno(13°) więc zbieram się powoli. Zaczyna wiać, aż śledzia wyrwało. Mam nadzieję, że deszcz ustanie. Jem śniadanko, zwijam hamak, myję się (w końcu ostatni ciepły prysznic w tym tygodniu). Jako ostatnia rzecz zwijam tarp chroniący moje rzeczy przed deszczem. Okazuje się, że nie ma mojej baterii do aparatu i powerbanka, które się ładowały w jadalni przez noc. Na szczęście okazuje klasie przy check outcie, ze zabrano to do bióra rzeczy znalezionych.
Robię jeszcze zakupy w pobliskim sklepie, jako że przez najbliższe 2,3 dni nie będę mial takiej możliwości. Wyjeżdżam z miasta myślę, że koło 14:00. Nadal jest lekki deszczyk.
Równo o 15:00 mija 1 000 km mojej wyprawy. Przestaje padać, temperatura podnosi się do 15°C. Jadę lasem więc już tak nie wieje jak wzdłuż jeziora.
Zatrzymuje się po zrobieniu 50km. 
Robię galaretkę na kolana którą zakupiłem w sklepie i próbuję też napoju gazowanego z tego też sklepu. Pommac  smakuje podobnie do słowackiej Vinei, ale wyczuwa się tutaj wyraźny posmak borówki. Jak wyczytałem na Wiki, napój dojrzewa 3 miesiące w dębowej beczce. Smakuje mi.
Przed spaniem wypijam napar z igieł sosny dla doładowania się witaminą C.
Podsumowanie po 2 tygodniu:
1042km
65h czystej jazdy
15,2 - średnia prędkość
4774 wzniesienia
488 - max wysokość

Komentarze

  1. Gratulacje Wojo, niesamowity wyczyn a Ty gnasz dalej ....🚴‍♀️

    OdpowiedzUsuń
  2. No napar z sosny i prawie 5 km w pionie hoho

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz