Dzień XII

Jako że hamak powiesiłem pod dużym kątem, żeby daszek wytrzymał (im większy kąt cięciwy,  łuku, tym mniejsza siła działa na podpory), to niestety nie spało mi się za dobrze z tego powodu. Dłonie miałem już wcześniej bardzo pogryzione przez komary tak bardzo, że miałem urojone bóle, że mnie gryzą po tych rękach. Jako, że źle mi się śpi, wstaję o 3:30 i zaczynam się zbierać. Ta noc przynajmniej potwierdziła, moją tezę, że tu w nocy nawet nie szarzeje. Słońce już oczywiście wstało, z jeziora unosi się lekka mgła. Ruszam i na początek zdobywam górę 400m.  Coś ostatnie dni zaczynam tymi wysokimi podjazdami...
Tęcza promienieje mi za plecami, a twarz rozświetlają mi promienie już nie tak porannego słońca. Mimo że kieruję się na NNE to słońce świeci mi prosto w twarz. Tutaj słońce wstaje można powiedzieć, że praktycznie na północy.
Po godzinie jazdy doganiają mnie krople deszczu, a słońce chowa się za chmurami do końca dnia. Wtedy zakładam ponownie rękawki, nogawki i bluzę.
Po drodze mijam brzegi drogi bardzo urodzajne w łubin.
Zatrzymuję się w Lycksele na Kempingu. Inkasują mi 210kr za "namiot".
Zrobię pranie, i znowu zaczyna kropić, więc rozwieszam jakoś ubrania pod tarpem
Lycksele:
-zdjecie chyba z końcówki XIXw. Był tu zakład drzewny i rzeką transportowano kłody.


Komentarze