Dzień XI

W nocy nie pada, jednak komary mi trochę dokuczają, więc w nocy rozwieszam mostitierę jakoś o mnie i o sakwy. Jest ok, ale mogło by być lepiej. Jak na noc pod samym tarpem, to jestem zadowolony.
Rano szare, poszarpane chmury zwiastują deszcz, jednak jest całkiem ciepło 18°C.
Odbieram baterie od pani z domu obok i dostaję jescze w przezencie paczkę herbaty. 15 km dalej zatrzymuję się w Junsele by kupić jedzonko w markecie. Niestety zakupiona sałatka ziemniaczana rozbija się na parkingu, więc muszę ją zjeść na miejscu. Po wepchnięciu w siebie ok 600g tej sałatki jest mi przez następne 2 godziny niedobrze. Od wczoraj mijam bagniste i pagórkowate tereny. w połowie dnia, droga się trochę wypłaszcza i mogę jechać trochę szybciej. Nadal czuję trochę kolano, więc robię dzisiaj 85km. I tak mam jutro nocleg na capingu jedynego w rejonie 150 km, więc i tak nie ma sensu robić więcej.
Rozbijam się w jakieś pustej "budzie", chyba zbudowanej jako schron na łódkę. Budowla jest na skraju jeziora, na torfie. Przypominam sobie słowa jakie kiedyś usłyszałem na lekcji, że mech często nadrasta od brzegów, a pod nim jest woda i można wpaść. Wydaje mi się że w tym wypadku może być podobnie, szczególnie, że przy "brzegu" od razu jest głęboko i nie czuć dna. Chatka ma solidną blachę dachową, ale 1/3 podłogi jest w wodzie i elementy konstrukcyjne wyglądają na lekko przegniłe. Zanim rozwiesiłem hamak woda podniosła się ok 10 cm i już 90% podłogi  jest w wodzie. Podłożyłem jakieś deski leżące obok, żebym mógł chodzić. 
 Na jutro zostaje mi ok 65km.

Komentarze

Prześlij komentarz