Dzień IX

Rano jest 10°C. Ale jest to najcieplejsze 10° jakie możecie sobie wyobrazić. Słońce wisi samotnie na pustym niebie. O ile wczoraj był pierwszy dzień, gdy poczułem pot na twarzy (ostatnia góra), to dzisiaj (może poza dniem przyjazdu ale nie pamiętam dokładnie) jest pierwszy dzień, gdzie wyruszam bez długich nogawek o rękawków. Wspinam się te 60m na górę. Tętno na śniadanie wspakuje mi na 160 przy prędkości 4,3km/h. Po wyjechaniu na górę okazuje się że po 30sekundowym zjeździe, muszę pokonać jeszcze 120m w pionie. Tu już jest mniejsze nachylenie, więc pędzę okrągłe 7,5km/h. 
Podjazdy te umilają mi szerszeniowate muchy końskie. Po jednej na każdy z podjazdów. Na szczęście czerwone sakwy były dla nich niezłą zmyłką. Pierwszą dopadłem na udzie, a drugiej uciekłem dopiero na zjeździe.
Po 18 km mam średnią prędkość wynoszącą 11,5.
Jadę następne 50 km doliną rzeki Miällån, którą zrobiłem już 20 km wczoraj. Prowadzi nią droga bez pobocza, ale aut nie ma dużo.
Po południu pojawiają się chmurki, a wieczorem altostratus pokrywa całe niebo.
Rozbijam się obok jeziorka, na kamienistym brzegu. Pisząc kamienisty brzeg mam na myśli brzeg raczej głazowy, gdyż przekątna kamieni waha się między 20cm a 5m. Muszę uważać, żeby nie skręcić kostki. Niektóre szczeliny są zarośnięte mchem, podobnie jak szczeliny lodowca cienką warstwą śniegu.
Jeszcze w trakcie rozbijania obozu słyszę mrożące krew w żyłach zawodzenie, które bym określił jak skrzyżowanie odgłosów hieny i szakala. Nie za przyjemne. Nie jak się śpi sam w lesie. To chyba jakiś tutejszy ptak wodny. 
Później, na horyzoncie chmura rzednie i pojawia się poświata zachodzącego słońca (22:30)
Dziś robiłem 97km

Komentarze

Prześlij komentarz